4. niedziela w Adwencie

Tekst kazalny: Łk 1, (39-45) 46-55 (56)


A Maria wybrała się w onych dniach w drogę i udała się śpiesznie do górskiej krainy, do miasta judzkiego, i weszła do domu Zachariasza, i pozdrowiła Elżbietę. A gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Marii, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, i Elżbieta napełniona została Duchem Świętym, i zawołała donośnym głosem i rzekła: Błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota twego. A skądże mi to, że matka mojego Pana przyszła do mnie? Bo oto, gdy dotarł do uszu moich głos pozdrowienia twego, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. I błogosławiona, która uwierzyła, że nastąpi wypełnienie słów, które Pan do niej wypowiedział. I rzekła Maria: Wielbi dusza moja Pana, i rozradował się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim, bo wejrzał na uniżoność służebnicy swojej. Oto bowiem odtąd błogosławioną zwać mnie będą wszystkie pokolenia. Bo wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny, i święte jest imię jego. A miłosierdzie jego z pokolenia w pokolenie nad tymi, którzy się go boją. Okazał moc ramieniem swoim, rozproszył pysznych z zamysłów ich serc, strącił władców z tronów, a wywyższył poniżonych, łaknących nasycił dobrami, a bogaczy odprawił z niczym. Ujął się za Izraelem, sługą swoim, pomny na miłosierdzie, jak powiedział do ojców naszych, do Abrahama i potomstwa jego na wieki. Pozostała tedy Maria u niej około trzech miesięcy, po czym powróciła do domu swego.

Nasza historia rozpoczyna się sceną odwiedzin Marii u swojej krewnej Elżbiety. I właściwie na pierwszy rzut oka sytuacja wygląda niewinnie, gdyż nie ma nic dziwnego we wzajemnym odwiedzaniu się członków rodziny. Jednak w istocie mamy tu do czynienia ze spotkaniem dwóch osób, które reprezentują zupełnie odmienne światy. Z jednej strony widzimy Elżbietę, kobietę dojrzałą, posiadającą spore życiowe doświadczenie, a z drugiej spoglądamy na Marię, która ma przed sobą całe życie. Oprócz pokrewieństwa łączy je jedno wspólne doświadczenie: obie w sposób namacalny doświadczyły w swoim życiu Bożego dobra. Co więcej, powierzyły swoje życie Bożemu prowadzeniu.

Elżbieta bardzo długo daremnie oczekiwała na potomka. Nietrudno domyślić się nam współcześnie, z czym mogło to się dla niej wiązać: kobieta zamężna, ale bezdzietna w tamtych czasach narażona była na sporo przykrości obyczajowych. Społeczeństwo patriarchalne przesuwało kobietę bezdzietną na margines życia społecznego, a nawet jawnie ją dyskryminowało.

Marii zaś, prostej dziewczynie zaręczonej z Józefem, posłaniec Boży, anioł, przekazał coś niesłychanego: ma urodzić dziecko, które wyznaczy nie tylko nową epokę w dziejach ludzkości, lecz które okaże się jedynym Zbawicielem, Synem Bożym. Możemy założyć, że dla młodej dziewczyny taka wieść musiała wiązać się z szokiem. Zauważmy, że nie dość, że Maria formalnie nie miała jeszcze męża, to właśnie słyszy, że dziecko, które w sobie nosi, będzie Synem Bożym. Mając na uwadze, że wydarzenia te mają miejsce w ramach społeczeństwa patriarchalnego, możemy się domyślać, że jej radość z nowego życia zmieszana była ze strachem przed groźbą odrzucenia jej przez otoczenie. Skoro nawet za życia Jezusa niewiele osób dało wiarę w Jego boskość, to tym bardziej Maria nie miała żadnej gwarancji, że będzie przez ludzi traktowana godnie czy wyjątkowo, gdyż nosi w sobie właśnie Syna Bożego. Mimo tej skomplikowanej sytuacji, zdobywa się na wiarę, którą wyznawała w sposób następujący: „Wielbi dusza moja Pana, i rozradował się duch mój w Bogu, Zbawicielu moim, bo wejrzał na uniżoność służebnicy swojej“. Dzięki wierze Maria staje się skutecznym „narzędziem“ w ręku Boga.
Okazuje się, że siła wiary Marii leży właśnie w sposobie traktowania obietnicy Bożej, która została jej złożona: mianowicie, że jej dziecię jest właśnie tym oczekiwanym przez pokolenia Mesjaszem i teraz w jej życiu starotestamentowe proroctwa znajdują swe spełnienie! Jeśli Maria zdecydowała się na wiarę, to znaczy, że musiała zauważyć, iż nie chodzi tu tylko o jej osobisty los związany z jej Synem, lecz chodzi o Syna Bożego. Jej dziecko – jak brzmią proroctwa – ma za zadanie przemieniać świat. Jednak nie przez inicjowanie rewolucji, lecz przez oddziaływanie na ludzkie serca i umysły.
Jedyną pozytywną odpowiedzią na ową sytuację jest oddanie Bogu chwały za Jego zrządzenia – mimo że trudno było je pojąć! Taka postawa nie wynika z poczucia bezradności, lecz z akceptacji Bożej woli w swoim życiu. Taka akceptacja z kolei nie rodzi smutku i żalu, lecz wywołuje w Marii radość z wiary i nadziei. Jak wiemy, owa radość podzielana była przez te pokolenia chrześcijan, które potrafiły docenić wartość i znaczenie Ewangelii Godowej. Żeby to docenić trzeba widzieć więcej niż można ujrzeć samymi oczami. Tu potrzeba nadziei, która widzi dalej, ale która zarazem kurczowo trzyma się Słowa Bożego.

Maria zauważyła, że Bogu nie jest obojętne, co dzieje się z każdym człowiekiem: tym najstarszym i tym najmłodszym; kobietą i mężczyzną. Wręcz odwrotnie: Bóg widzi mnie, Ciebie, nas i interesuje się nami wszystkimi razem wziętymi oraz każdą i każdym z osobna. I bez względu na to, czy sobie na to zasłużyliśmy. Bez względu na to, co inni myślą o nas lub jakie mają względem nas zamiary. Taki jest Boży sposób patrzenia na świat i na nas.

Tak się składa, że ta myśl właśnie stanowi zasadniczą treścią, jaką będziemy rozważać i przeżywać podczas tych zbliżających się Świąt Godowych: Pan Bóg staje się człowiekiem i wkracza w nasz chaotyczny, płaski i niepełny świat, by po raz kolejny uczynić go bardziej uporządkowanym, głębokim i kompletnym. Działa i będzie na nas oddziaływał za pomocą swej miłości. Dlaczego Pan Bóg w ogóle podejmuje jakiekolwiek działanie? Już Mojżesz podpowiada nam, że Bóg „napatrzył się na niedolę ludu swojego (…) i zna jego cierpienia” (2 Mż 3, 7). W ten sposób chce być dla nas mocnym punktem odniesienia, oparciem, chce nas ciągle motywować.

Magnificat, czyli pieśń pochwalna Marii „Wielbi dusza moja Pana“ jest takim zaproszeniem skierowanym do nas wszystkich, by przygotować się na nadejście Pana Dziejów, naszego Zbawcę, a więc przygotować się również na narodziny Betlejemskiego Dziecka w naszych sercach.

Ta pieśń dopełnia istotę Adwentu jako czasu oczekiwania na narodziny Boga. Magnificat jako Słowo Boże mówi nam, że my również jesteśmy włączeni w długą historię Boga z ludźmi. Jeśli dajemy wiarę tej obietnicy, wtedy możemy być spokojni o to, że święta Bożego Narodzenia będą także naszymi świętami.
Odpowiednim kluczem do nadchodzących Świąt jest wiara, która ukazuje nam świat i nasze życie w zupełnie nowym świetle. Jest to wiara, której podstawą jest tylko i wyłącznie Słowo Bożej obietnicy skierowanej do nas. Zróbmy z niej dobry użytek. Niechaj błogosławiony będzie Bóg naszej wiary! Amen.

ks. dr Dariusz Chwastek
Lublin, dnia 21.12.2008