Światowy Dzień Modlitwy – 7.03.2008

“Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a mało potrzeba…”

Codzienne życie, dom, w którym mieszkają dwie kobiety – siostry. Obie mają określone obowiązki, obie muszą borykać się z problemami utrzymania.
Do domu przybywa gość, niecodzienny, znamienity, którego należy przyjąć szczególnie. Co znaczy to wyjątkowe potraktowanie osoby charyzmatycznej, pełnej szacunku, z którą obcowanie jest zaszczytem, wyjątkową okazją, która może się więcej nie powtórzyć. Czyż nie jest zjawiskiem normalnym, że gospodyni pragnie dołożyć wszelkich starań, by zapewnić Przybyłemu najlepszy posiłek, najwygodniejsze miejsce odpoczynku. Wkłada w to tyle wysiłku, zabiegania, działa w pośpiechu. Musi przecież zorganizować odpowiednie surowce do przygotowania kolacji, wykorzystać je według swej najlepszej wiedzy kulinarnej, odpowiednio wymościć łoże, by gość mógł odpocząć po przebytej drodze i przygotować się do dalszej podróży. To wszystko wymaga czasu. Chciała by to zrobić jak najprędzej, jak najlepiej, by znamienita Osoba nie musiała czekać. Liczy na pomoc siostry, lecz jej nie otrzymuje. Czuje się skrzywdzona i niewłaściwie potraktowana przez drugą kobietę, jak ona odpowiedzialną za odpowiednie podjęcie w ich domu Przybysza. Jesteśmy skłonni przyznać jej rację.

Zastanówmy się jednak głębiej: czy wśród tych starań i zabiegania Marta nie zapomniała o najważniejszym – o swoim Gościu? Czy nie przedłożyła przygotowań i – pozornie – odpowiedniego przyjęcia nad Osobę, której chce oddać jak najgłębszy szacunek? Czy wspaniały posiłek i wygodne łóżko są więcej warte niż bezpośrednie obcowanie z tak rzadkim i znamienitym Gościem? Rozmowa, poznanie go, próba zrozumienia tego, co chce im przekazać wchodząc do ich domu, schodzą na plan dalszy. Pozory stawiane są na miejscu pierwszym.
Treścią tej przypowieści jest konflikt. Nie jest to konflikt międzyludzki, a konflikt wewnętrzny człowieka, powstający w wyniku niewłaściwego oszacowania wartości. Co jest ważniejsze: pozory, efekty naszych zabiegów, które mają świadczyć o naszym stosunku do istoty sprawy, czy sama istota?
Co powinniśmy postawić na pierwszym miejscu – sprawy ziemskie, czy wartości wyższe, nie mieszczące się w kręgu naszych ludzkich działań?
Na tak postawione pytanie, każdy z nas, wierzących, odpowie jednoznacznie – ależ oczywiście, sprawy boskie są bezwzględnie na pierwszym miejscu. Teoretycznie nie mamy wątpliwości – a w życiu codziennym? Czy nie jest to przypadkiem często pusty frazes?
Przykłady Marty i Marii spotykamy niemalże na każdym kroku. Nasze wybory nie są wcale takie oczywiste, jak uważamy, czy jak byśmy chcieli. Konflikt między obowiązkami życia codziennego a powinnościami, jakie ze sobą niesie nasza przynależność do społeczności chrześcijańskiej, to zjawisko naturalne. Czy sobie to uświadamiamy? Najczęściej nie. Często myślimy tak, jak Marta, dla której dobrze spełnione powinności związane z odpowiednim przyjęciem Gościa świadczą o niej i jej stosunku do Przybyłego. Zasługują w pełni na zauważenie i pochwałę. Ileż to razy trudy dnia powszedniego nie pozwalają nam wieczorem na pochylenie głowy nad Biblią lub zwykłą refleksję, co ja właściwie dzisiaj zrobiłam/zrobiłem dobrego, zastanowienie się nad tym, czy to wszystko, czego dziś dokonałam/dokonałem jest zgodne z tym, czego naucza nas Chrystus? Nie mamy takiej możliwości, która była dana Marcie, by zapytać się Go bezpośrednio. Możemy jednak zwrócić się do Niego z tymi pytaniami za pośrednictwem naszego sumienia – czy to czynimy? Wykonujemy masę czynności, troszczymy się o tak wiele spraw. Działamy w stresie – szybciej, więcej, jeszcze to powinnam, jeszcze to muszę – ulegamy frustracji: nie dam rady, nie zdążę…

A w przypowieści czytamy: „mało potrzeba, albo jednego”. Nasz system wartości, gradacja obowiązków, chęć perfekcyjnego zrealizowania się w wielu rolach – w pracy, w domu, w macierzyństwie, powoduje, że gubimy się, odchodzimy od tego, co jest rzeczywiście ważne, skupiając się na pozorach. Pomyślmy – jak często w tym zagonieniu znajdujemy czas, by poświęcić choć chwilę naszym najbliższym, by ich wysłuchać, dołożyć starań, by zrozumieć to, co chcą nam powiedzieć, podzielić się z nami swoimi problemami, o coś zapytać, poradzić się.

A może to właśnie powinno być najważniejsze w naszym życiu? Czy rzeczywiście chodzi nam o to, by jedynie kolejne osiągnięcia w pracy zawodowej, mieszkanie wysprzątane na błysk – podziwiajcie! – było naszą wizytówką… I co? I pustka, pustka i zimno, bo w tym pięknym domu jest cicho – nie prowadzi się rozmów, nie ma kontaktu pomiędzy domownikami. Każdy z nich zamyka się w swoim pokoju – swoim samotnym świecie.
Po prostu brak czasu i chęci na rozmowy, dzielenie się problemami. Jesteśmy zmęczeni, a nasze myśli skupiają się na kolejnych obowiązkach i powinnościach. W efekcie cierpimy wszyscy – dorośli zamykają się w sobie coraz bardziej, czują się samotni, odrzuceni, dzieci odczuwają brak wsparcia, pomocy, zainteresowania ze strony rodziców.
Izolacja ta prowadzi niejednokrotnie do aktów przerażającej desperacji, chorób psychicznych, a nawet samobójstw. Iluż to nieszczęść można by uniknąć, gdybyśmy mogli, chcieli poświęcić więcej czasu – pocieszyć, wesprzeć, pomóc. Gdybyśmy zdali sobie sprawę, co w naszym życiu jest naprawdę ważne.
A przecież Bóg uczy nas, że to właściwie przez drugiego człowieka poznajemy Go. Jeżeli chcemy się do Niego zbliżyć, zastanowiwszy się, gdzie leży ten złoty środek, postarajmy się przewartościować nasze życie w ten sposób, by znalazło się w nim miejsce na sprawy ważniejsze. By znaleźć czas na to, aby pozostawić coś po sobie przyszłym pokoleniom. Nie rzeczy materialne – one giną tak szybko, jak się pojawiają – a pewne myśli, zasady, pamięć. Zbliżmy się do Niego, a tą naszą bliskością dzielmy się z innymi. W ten sposób pokonamy kolejny etap naszego życia.

Na zakończenie chciałabym powiedzieć, że zanim przygotowałam to rozważanie przypowieść o Marcie i Marii czytałam kilkakrotnie, pomimo że wcześniej znałam ją dobrze. Za każdym razem, po przeczytaniu, zastanawiałam się nad jej głębokim sensem. Przekonała mnie ona o tym, że jedyną drogą do zrozumienia racji Boskich jest otwarcie się na innych, stawianie ich na pierwszym miejscu, wsłuchanie się w to, co chcą nam przekazać; gotowość do niesienia pomocy – niekoniecznie materialnej, lecz przede wszystkim tej zwykłej, ludzkiej, życzliwej. Nikt z nas nie chce być osamotniony, niewysłuchany, odepchnięty. Każdy ma wiele do przekazania i chciałby, by go wysłuchano. Pamiętajmy o tym, by nie przedkładać gry pozorów nad istotę naszego życia, a wówczas „Mądrość Boża obdarzać nas będzie coraz to większym zrozumieniem”. Amen.

Jolanta Szafrańska
Lublin, dnia 7.03.2008