19. niedziela po Trójcy Świętej

Tekst kazalny: J 5, 1-9a.

Dzisiejszy tekst kazalny przenosi nas do miejsca w Jerozolimie, które swoje istnienie zawdzięczało Herodowi i za czasów Jezusa było ściśle związane z niewysłowioną nędzą ludzi z jednej strony, a z drugiej z ich niebywałą nadzieją na uzdrowienia, które zdarzały się nad wyraz rzadko. To wyjątkowe miejsce, Betezda, co oznacza „dom miłosierdzia”, składało się z dwóch sadzawek oddzielonych od siebie murem. Sadzawki ze wszystkich stron były otoczone wielkimi krużgankami, których zadanie polegało na ochronie chorych przed palącym słońcem lub opadami deszczu.

I tak za sprawą anioła woda w sadzawce co pewien czas ulegała poruszeniu. Dla wielu nieuleczalnie chorych był to znak, iż ma ona uzdrawiającą moc, a zatem należało jak najszybciej znaleźć się w sadzawce. Uzdrawiana bywała tylko pierwsza osoba, która miała szczęście znaleźć się w wodzie.

Nasz bezimienny bohater z dzisiejszego tekstu – człowiek sparaliżowany od urodzenia – nie miał większych szans, aby szybko dostać się do uzdrawiającej wody. Przez 38 lat swojego życia inni zawsze byli szybsi od niego. Przy tym nie miał on nikogo, kto by go przeniósł do sadzawki. I w tym momencie nasza historia przybiera niespodziewany obrót: Jezus, widząc i słysząc tego człowieka, nie czyni mu wyrzutów, mówiąc, że to źle, iż nie ma nikogo, kto zatroszczyłby się o niego! Co więcej, Jezus nie poucza go także, mówiąc, iż nie powinien porzucać nadziei, bo przyjdzie taki dzień, w którym Pan Bóg pośle do niego człowieka, by go przeniósł do sadzawki! I wreszcie, co dość zdumiewające, Jezus nie mówi do niego: dobrze, spójrz teraz na mnie, a ja Cię uzdrowię, jeśli we mnie uwierzysz. Jezus przychodząc nad sadzawkę i widząc chorego, zaskakuje go pytaniem: „Czy chcesz być zdrowy”? Pada dramatyczna odpowiedź: „Panie, nie mam człowieka, który by mnie wrzucił do sadzawki…”. Ale, owszem, chciałbym być zdrowy – to oczywiste. Na takie wyznanie Jezus powiada: „Wstań, weź łoże swoje i chodź”! Zauważmy, że Jezus nie uzdrawia go w taki sposób, na jaki był nastawiony chory. Jezus nie poruszył wody w sadzawce w spektakularny sposób ani też nie umieścił w niej chorego! A jednak we właściwy dla siebie sposób uzdrowił go. Betezda (a więc „dom miłosierdzia”), okazał się dla człowieka sparaliżowanego miejscem zmiłowania, w którym na własnej skórze mógł doświadczyć Bożego działania. Jezus uleczył człowieka z choroby, która krępowała jego ciało, a zapewne rzucała także cień na stan jego ducha, oraz dał mu szansę porzucenia życia w samotności.

Jezus uzdrawiając człowieka sparaliżowanego, uczynił to prawie niezauważalnie! Przez pewien czas ów uzdrowiony nawet nie wiedział, kto wyświadczył mu tak niesamowite dobro! Jednak łatwo zauważyć, iż Jezus nie uzdrowił wszystkich chorych przy sadzawce, a jedynie tego bezimiennego człowieka. W zasadzie zawsze tak było, że Jezus uzdrawiał lub pomagał pojedynczym osobom. Zatem wniosek jest konkretny: Jezus może uzdrowić – ta prawda jest aktualna również dzisiaj.

W tym miejscu pojawia się jednak naturalne pytanie o to, co powinniśmy uczynić w sytuacji, gdy jednak nie ma szansy na uzdrowienie danego człowieka? Warto zadbać o to, by osoba chora nie miała poczucia, że nie ma nikogo! Zatem trzeba starać się po prostu być przy niej. To znaczy, zatroszczyć się o nią, czyli podarować jej miłość Bożą, do czego jesteśmy przecież po chrześcijańsku wezwani. Jeśli to możliwe, wysłuchać lub porozmawiać, dodać otuchy, natchnąć nadzieją. Myślę, że w chrześcijańskim zborze nie powinno mieć miejsce wyznanie: „nie mam człowieka, który byłby gotowy mi pomóc…”.

Jednak już ten jeden wyrazisty przykład wystarczy, byśmy mieli powody do życia nadzieją! On powinien wystarczyć, byśmy mogli wyznawać, że Jezus Chrystus troszczy się nieustannie o ciebie i o mnie. On nigdy o nas nie zapomina, mimo że czasem mogłoby się nam tak wydawać. Dla Jezusa nie ma takiej samotności, której nie mógłby wypełnić swoją obecnością. Dla Niego nie ma takiej winy, której nie mógłby przebaczyć. Pamiętajmy, że każda i każdy z nas jest dla Niego nieskończenie wartościowy.

Jeśli mamy poczucie, że w jakimś sensie my sami dzielimy los bohatera dzisiejszej historii biblijnej, jesteśmy po imieniu zaproszeni do zdania się we wszystkim na Jezusa, a On nas poprowadzi swoją drogą. Zapewne ta droga może być czasem nieco inna, niż byśmy sobie tego życzyli. A nawet może przebiegać w przeciwnym kierunku w stosunku do naszych oczekiwań. Jednak zdając się w całym swoim życiu na Jezusa, możemy polegać na tym, że On chętnie nam zawsze towarzyszy. „Bóg wierny jest”! Amen.

ks. dr Dariusz Chwastek
Lublin, 14.10.2007