Tekst kazalny: Flp 2, 5-11
Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie, który chociaż był w postaci Bożej, nie upierał się zachłannie przy tym, aby być równym Bogu, lecz wyparł się samego siebie, przyjął postać sługi i stał się podobny ludziom; a okazawszy się z postawy człowiekiem, uniżył samego siebie i był posłuszny aż do śmierci i to do śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg wielce go wywyższył i obdarzył go imieniem, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią i aby wszelki język wyznawał, że Jezus Chrystus jest Panem, ku chwale Boga Ojca.
Niedziela Palmowa może się nam kojarzyć z jednym zasadniczym obrazem ewangelicznym – przywołanym w liturgii wstępnej – mianowicie z wjazdem Jezusa do Jerozolimy. Jezus przybywa jako król – są Mu oddawane cześć i chwała. On tymi honorami nie gardzi, lecz je przyjmuje, wydobywając z nich to, co najlepsze. W tych wiwatach Jezus dostrzega nie tyle bezrozumny tłum, ile spełnienie proroctw.
Ten tryumfalny wjazd wydaje się być jedynym wyrazem uznania, jaki Jezus doznał na tak szeroką skalę. Można by nawet pomyśleć, że Jezus z Nazaretu, małego miasteczka w Palestynie, był naprawdę znaną osobistością, której kłaniały się tłumy.
Jednak już choćby fragment tekstu ze Starego Testamentu (Iz 50, 4-9) kieruje naszą uwagę na nadchodzące wydarzenia, przede wszystkim na Wielki Piątek. Niedziela Palmowa jest wszak początkiem Wielkiego Tygodnia. My wiemy dzisiaj doskonale, że droga, jaką Jezus przebywa od radosnego powitania przez tłumy ludzi w Jerozolimie do śmierci na krzyżu jest drogą wiodącą go do coraz większego osamotnienia i upokorzenia. Przecież Jezus był nie tylko bity i maltretowany przez tych, którzy uzyskali nad nim chwilową władzę, ale – i to Mu najbardziej dokucza – został opuszczony przez swoich najbliższych, którzy mu dotąd wiernie towarzyszyli. I co dziwne, zanim jeszcze Jezus rozpoczął swoją faktyczną wędrówkę na Golgotę, przeżywał gorycz rozczarowania: wszak Jego nauki i lata wysiłków – jak się pozornie wydaje – nie przynoszą natychmiastowego efektu. Oto uderzają pasterza i owce się rozpraszają: uczniowie nie potrafią czuwać, jakby nie rozumieli, że mają okazję, by ostatnie chwile życia spędzić z żywym Jezusem. Najpierw bez zmrużenia oka wypowiadają w Jego obecności obietnice wierności, by za moment się wycofać, uciec. Przytłaczająca jest świadomość, że właśnie składany pocałunek, znak przyjaźni i szacunku – staje się znakiem zdrady. I tak samotnie, bez żadnego wsparcia, Jezus staje przed Wysoką Radą, Sanhedrynem, a potem przed Piłatem.
Później jest już tylko jeszcze bardziej sam: biczowany, wystawiony na pośmiewisko i oglądany przez ludzi, którzy chcą nasycić się widokiem Jego umierania! Tych ludzi w zasadzie nic nie łączy oprócz tego, że wszyscy się przyczynili do męki Jezusa. A On okazawszy się z postawy człowiekiem, uniżył samego siebie i był posłuszny aż do śmierci i to do śmierci krzyżowej.
Wspomniani ludzie przecież skutecznie utorowali Jezusowi długą drogę krzyżową, na końcu której Jezus wypowiada psalm opuszczonego, modlitwę-skargę, która rozwiewa złudzenia, że w głębi duszy było Jezusowi łatwo: przeciwnie, przeżywał samotność, rozczarowanie i upokorzenie. W naszym dzisiejszym tekście kazalnym słyszymy dokładnie: Jezus wyparł się samego siebie, przyjął postać sługi i stał się podobny ludziom. Nam wszystkim. Bo właśnie – pojawia się pytanie – któż z nas – w różnym natężeniu – takich doznań w swoim życiu nie przeżywał? W życiu niestety nie da się ominąć takich doświadczeń, których słusznie człowiek się obawia. One przychodzą niechciane i jakby zawsze nie w porę. Trudno je znosić, zwykle jedyne, co potrafimy, to je przeczekiwać.
Jak na dłoni widzimy, że czas pasyjny usposabia nas do wchodzenia w głąb naszego życia, także tam, gdzie tkwi źródło naszej samotności, rozczarowania i upokorzenia. Ale nie po to, by się tymi trudnymi doznaniami epatować i przy nich pozostawać. Apostoł Paweł mówi coś innego: Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie. A najlepiej przekonujemy się o usposobieniu Jezusa, gdy przypominamy sobie wjazd do Jerozolimy. Oczywiście jest przyjmowany z honorami i zaszczytami – o czym wspomniałem na początku nabożeństwa. Ale my już wiemy, że wjazd Jezusa do miasta jest torem prowadzącym Go do cierpienia, bo ludzie dziś wiwatujący na jego cześć, jutro będą głośno wołać: ukrzyżuj Go, ukrzyżuj! Jak Jezus reagował na takie skandaliczne zachowanie ludzi? Na wszelkie oskarżenia i kłamstwa? Wiemy doskonale, że się nie mścił, nie oddawał ciosem za cios, czyli nie odpłacał pięknym za nadobne! Pan Jezus – w najtrudniejszych momentach swego życia – jeśli nie mógł o kimś powiedzieć nic dobrego: milczał! I to daje nam do myślenia! W takiej postawie najlepiej wychodzi na jaw Jezusowe usposobienie, które powinniśmy mieć na uwadze.
Pozostaje więc jeszcze pytanie, dlaczego Jezus się tak zachowywał? Odpowiedź jest krótka: chodzi o miłość! Właśnie ta miłość, o której tak trafnie pisał apostoł Paweł w Liście do Koryntian, pracowała także podczas wydarzeń w Jerozolimie oraz w czasie wędrówki Jezusa na Golgotę. Żadne spośród złych doświadczeń, jakich Jezus w tej wędrówce doznał, nie osłabił ani nie nadwerężył Jego miłości do człowieka – do ludzi. W tych wydarzeniach, które dzisiaj wspominamy, widać, że Jego miłość nie mogła być na pokaz, nie mogła być udawana. Powtórzę: ta Jezusowa miłość nikogo nie potępiła ani nie oskarżała! Bez wątpienia jest to wielka próba miłości – zachować ją wobec tych, którzy nas krzywdzą, zawodzą, chcą nam zaszkodzić… Oczywiście nie możemy tutaj zapomnieć, że i nam samym zdarza się postąpić niegodnie, popełnić błąd czy zawieść zaufanie innych.
Pamiętajmy jednak, że Bogu nie są obce żadne nasze upadki wywołujące cierpienie ani też wielkie sukcesy powodujące zawrotną radość. Jeśli więc Bóg w Jezusie stał się człowiekiem, to stało się to właśnie dlatego, by człowiek mógł stawać się człowiekiem naprawdę. Przecież Jezus był nie tylko człowiekiem z krwi i kości – jak my wszyscy – lecz przede wszystkim okazał się prawdziwym człowiekiem. Dlatego Bóg obdarzył go imieniem, które jest ponad wszelkie imię. Tym samym dał nam do ręki miarę człowieczeństwa. Nie mamy już złudzeń, że w sytuacjach, które składają się na czas pasyjny objawia się przed nami Jezusowe królowanie. Jest ono jakby nie z tego świata. Jest to królowanie nie podlegające logice władzy, która jest logiką siły, przymusu i walki o utrzymanie władzy. Królowanie Jezusa było i jest inne, bo jest królowaniem ze względu na miłość, służbę i posłuszeństwo woli Ojca. I właśnie dlatego Bóg wielce go wywyższył. Mamy więc ważny powód, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią i aby wszelki język wyznawał, że Jezus Chrystus jest Panem, ku chwale Boga Ojca. Amen.
ks. dr Dariusz Chwastek
Lublin, dnia 28.03.2010