Impresje z rowerowej wycieczki do Lasów Kozłowieckich (3.10.2010)

Korzystając z uroków pięknej, słonecznej, wczesnojesiennej niedzieli pięć osób związanych z parafią, tuż po nabożeństwie postanowiło wybrać się na wycieczkę rowerową, której głównym celem było poszukiwanie na terenach poza miastem oznak złotej jesieni.

rower2010

Z początkowych, wstępnych propozycji wycieczek (w tym m.in. do Nałęczowa, a nawet Kazimierza!), ostatecznie do wyboru pozostały trzy trasy, pierwsza – ścieżką rowerową wzdłuż Bystrzycy, następnie dookoła Zalewu Zemborzyckiego, druga (miała być tylko nieco dłuższa od pierwszej) – do Lasów Kozłowieckich (należących do Kozłowieckiego Parku Krajobrazowego) znajdujących się w okolicach Kozłówki słynącej z XVII-wiecznego zespołu parkowo-pałacowego będącego obecnie siedzibą muzeum (w tym m.in. Muzeum Socrealizmu) oraz trzecia – do Wojciechowa (słynącego z odbywających się tam Ogólnopolskich Spotkań Kowali i jedynego w Polsce Muzeum Kowalstwa), gdzie planowany był piknik przy wieży ariańskiej. Demokratycznie, a więc większością głosów, zwyciężyła opcja druga i jak się później okazało, zamiast – obiecanych 30 km, licznik wskazał ich blisko 50 (oczywiście w obie strony).

A tak oto przebiegała trasa naszej krajo-, a raczej regionoznawczej wycieczki. Rozpoczęliśmy ją “zbiórką” u zbiegu ulic Warszawskiej i Botanicznej. Następnie ulicą Botaniczną zjechaliśmy w dół, skręciliśmy w lewo, przecięliśmy al. Solidarności, wjechaliśmy w Północną, Mineralną i nawet się nie zorientowaliśmy a już byliśmy na ul. Poligonowej. Jadąc wzdłuż prosto asfaltową nawierzchnią tej ulicy (2,6 km), mogliśmy po lewej stronie podziwiać nowowybudowane bloki na osiedlu Botanik, a po prawej, zza łanów wysokiej trawy wyłaniały się bloki i wieżowce “nieco” starszego Czechowa. Minęliśmy końcowy przystanek linii nr 4 i za moment ujrzeliśmy przed sobą szyld w stylistyce Dzikiego Zachodu “Arizona” (jak się okazało – stadnina koni), a to oznaczało, że niepostrzeżenie dojechaliśmy do Jakubowic Konińskich. Każdy w swoim tempie przemierzał przez tę miejscowość, mając okazję do podziwiania okolicznych domostw, a w dalszej części – malowniczej doliny rzeki Ciemięgi. Jadąc zgodnie z biegiem rzeki, dotarliśmy do niewielkiego rzymsko-katolickiego kościoła św. Faustyny w Jakubowicach Konińskich, przy którym skręciliśmy w lewo i przejechaliśmy przez most na Ciemiędze (wjechaliśmy na krótki odcinek głównej drogi prowadzącej bezpośrednio z Choin do Jakubowic Konińskich).

W tym miejscu warto wspomnieć, że tuż na skraju doliny Ciemięgi (należącej do tzw. Obszaru Chronionego Krajobrazu), na wzgórzu po lewej stronie usytuowany jest “Dwór Anna” – unikalny przykład “budowli rezydencjonalnej”, gotycko-renesansowej z pierwszej połowy XV wieku będącej niegdyś siedzibą rodu Konińskich, obecnie pełniący funkcję pensjonatowo-restauracyjną zachowując swój zabytkowy charakter. Ciekawe informacje zawarte są na stronie internetowej “Dworu Anna” (http://www.dwor-anna.com.pl/historia.html): “W połowie XVI wieku, przez małżeństwo Anny z Konińskich z Jerzym z Witowic Czernym, Stolnikiem Lubelskim, Jakubowice przechodzą we władanie rodziny Czernych (Czarnych). W rękach tejże rodziny pozostają do połowy XVII w. Według tradycji funkcjonował tu w owym czasie zbór ariański.”

Nasza trasa prowadziła jednak w przeciwnym kierunku i do samego “Dworu Anna” nie wstąpiliśmy, bo zamiast w lewo (do “Dworu”), skręciliśmy przy sklepie spożywczym w prawo i tak oto znaleźliśmy się w granicach administracyjnych wsi Dys. Po prawej minęliśmy staw, po lewej najprawdopodobniej budynek starego młyna. Od tej pory, przez ok. 2 km, nasza trasa biegła wzdłuż brzegu rzeki Ciemięgi i podobnie jak jej nieuregulowane koryto była dość kręta, meandryczna. Po lewej stronie mogliśmy przypatrywać się zachwycającym, wysokim, lessowym skarpom, na których jakby nigdy nic usytuowane są zabudowania…a lessowe ściany sprawiają wrażenie, jakby zaraz wraz z tymi budynkami miały osunąć się na szosę, którą zmierzamy do przybliżającego się celu wycieczki.

Po dotarciu do najbliższego rozwidlenia dróg skręciliśmy w lewo. Zostawiając za sobą Dys wjechaliśmy do m. Pólko, a tam przed oczami wyłoniła nam się przepiękna, ok. 4,5 kilometrowa (wpisana do rejestru zabytków!) Aleja Lipowa prowadząca do m. Nasutów (będąca niegdyś aleją dojazdową do folwarków: Nasutów – Dys – Pólko). Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że to najprzyjemniejsza i najbardziej urokliwa część naszej trasy – a to nie tylko ze względu na swoje niepowtarzalne walory estetyczne, ale też dlatego, że z niej widać było w perspektywie połać lasu, do którego dzielnie podążaliśmy. I ciekawostka – dane zawarte na stronie internetowej dot. atrakcji turystycznych Powiatu Lubelskiego podają: “aleja lipowa to ok. 900 sztuk lip liczących ponad 100 lat – największy pomnik przyrody na Lubelszczyźnie”.

Przecięliśmy drogę wojewódzką nr 828 (Niemce – Krasienin – Garbów) i pojechaliśmy prosto, po lewej mieliśmy okazję zobaczyć Szkołę Podstawową w Nasutowie. I znowu ciekawostka (znaleziona tym razem na stronie nasutowskiej szkoły http://nasutowszkola.edupage.org) – w Nasutowie w tzw. folwarcznej rządcówce “na przełomie maja i czerwca 1942 roku odprawiał Msze św. ukrywający się w Nasutowie ks. Stefan Wyszyński – późniejszy prymas Polski”, a miejscowa szkoła podstawowa nosi obecnie jego imię.

Zostawiliśmy w tyle Nasutów i tak oto, po ok. 2 – godzinach, nieustannej jazdy dotarliśmy szczęśliwi do granicy Kozłowieckiego Parku Krajobrazowego. Skręciliśmy w prawo i jadąc polną drogą wzdłuż linii lasu dojechaliśmy do stawu Wzory znajdującego się nieopodal m. Nowy Staw – najmniejszego z trzech stawów (obok największego i najcenniejszego przyrodniczo – w Samoklęskach oraz pośredniego, śródleśnego w Starym Tartaku) zasilających cztery niewielkie cieki tworzące sieć wodną parku, do której zaliczane są: Minina, Krzywa Rzeka, ciek od Nasutowa oraz Parysówka (www.zpkwl.lublin.uw.gov.pl/kozlow.html). Przy stawie był czas na posiłek, zrobienie kilku zdjęć i rzut okiem na tradycyjną, papierową mapę, która była jedynym wiarygodnym źródłem określenia punktu naszego położenia, bo nowoczesny system nawigacji satelitarnej GPS okazał się niestety zawodny. Był też czas na krótki odpoczynek przed dalszą drogą, bowiem to nie był jeszcze koniec naszej wyprawy. W planach mieliśmy jeszcze przejechanie ok. 12-kilometrowego odcinka wyznaczonej ścieżki rowerowej wgłąb lasu, tzw. “trójkąta”, który swój początek i jednocześnie koniec miał na parkingu leśnym Lipki (przy drodze od Nasutowa). I jak zaplanowaliśmy tak też zrobiliśmy – najpierw przejechaliśmy odcinek do kwatery myśliwskiej Stary Tartak (będącej siedzibą Leśnictwa Okolec należącego do Nadleśnictwa Lubartów). Tam spotkaliśmy życzliwych ludzi, którzy zrobili nam wspólne grupowe zdjęcie. Obejrzeliśmy także pamiątkowy kamień poświęcony żołnierzom oddziału Batalionów Chłopskich, którzy polegli w tym miejscu 18 września 1943 r. i ruszyliśmy dalej – w prawo w kierunku rezerwatu Kozie Góry (a dalej Leśnictwa Kopanina), lecz tam już nie dotarliśmy, gdyż ponownie odbiliśmy w prawo, do Nowego Stawu – otoczonej lasami miejscowości, w której znajduje się m.in. Europejski Dom Spotkań – Fundacji Nowy Staw (“Fundacja popiera wszelkie inicjatywy społeczne mające na celu budowanie społeczeństwa obywatelskiego, współpracy i solidarności między narodami”). Asfaltową drogą dotarliśmy do punktu wyjścia, czyli parkingu Lipki i w ten sposób zatoczyliśmy pętlę – “trójkąt” mogliśmy uznać za zamknięty.

Nasza trasa po lasach kozłowieckich dobiegła końca, pozostało jedynie do pokonania, bagatela (!), co najmniej 20 km drogi powrotnej do Lublina. Wówczas niektórym, albo przyznam się – właściwie tylko mi – świadomość tego, że do domu mam aż 2 godz. nieustannej jazdy rowerem sprawiła, że poczułam się bardziej zmęczona i bardziej głodna niż faktycznie byłam. To uniemożliwiało mi wydajne i efektywne pedałowanie, przez co droga zamiast się skracać nieustannie się wydłużała. Wraz z mężem, który solidarnie dotrzymywał mi tempa, na początku drogi powrotnej zostaliśmy daleko w tyle za pozostałymi, którzy, co warto podkreślić, w kluczowych momentach (głównie przy skrzyżowaniach dróg) przystawali i spokojnie czekali, aż do nich dojedziemy – troszcząc się, żebyśmy się nie zgubili i nie pojechali w odwrotnym kierunku. Jednak im bliżej Lublina tym dystans między nami dwojgiem, a “przodownikami” się zmniejszał (może dlatego, że w sklepie w Dysie zaopatrzyłam się w kilka kalorycznych batonów, którymi się posiliłam) i gdy już wszyscy – zwartą grupą powoli zbliżaliśmy się do granic miasta, nigdy wcześniej tak bardzo nie ucieszył mnie widok wyłaniających się w oddali czechowskich “mrówkowców”. Okazało się wówczas, że nawet Czechów może być piękny!

Pomimo wszelkich trudów i kryzysów było warto! Od wiosny przyszłego roku zamierzamy tradycję wspólnych wycieczek rowerowych kontynuować i jako “grupa inicjatywna” zachęcamy do tego wszystkich chętnych – posiadaczy rowerów, którym nie straszne są długie dystanse.

PS. W rezultacie złotej jesieni poza miastem nie znaleźliśmy, ponieważ 3 października liście na drzewach, które mijaliśmy, były wciąż jeszcze zielone…

Magdalena Ner